Archiwum 17 czerwca 2008


cze 17 2008 Jan Iksiński początek. Rozdz. I
Komentarze: 4

 

17 marca. Moje urodziny. Kolejny koszmar, jak pierwszy dzień w szkole czy pierwsza komunia. Powierzchowna radość z tego dnia kończy się, gdy człowiek uświadamia sobie,że ma już swój wiek. Wiek ten dotychczas to X, teraz mam już X+1 lat. Nieważne ile. Nikt tego potem nie pamięta. Przykład? Ile miał lat Mickiewicz, gdy zmarł? Nikt tego nie wie, więc ominę te niepotrzebne szczegóły, chociaż całe nasze życie się z nich składa. 17 marca, godzina siódma z hakiem. Pora wstać, nikt tego nie lubi, ale trzeba to robić. Tak samo nikt nie lubi myć zębów, nikt nie lubi myć okien czy nikt nie lubi chodzić do pracy. Lubimy tylko efekty tych czynności, białe zęby, czyste okno, pieniądze. Najpierw podniosę kołdrę, żeby zobaczyć swój brzuch, na którym od Y lat rosną włosy. Nikt ich tam nie lubi, ale po coś rosnąc muszą. Najpierw prawa noga za burtę łóżka. Żeby potem nikt nie zarzucał, że wstaję lewą. Lewa dochodzi do prawej, a potem wstaję na nogi. Idę myć zęby, żeby nie mówili, że mi śmierdzi z ust. Nienawidzę, gdy komuś z ust śmierdzi wczorajszym jedzeniem, które rozkładając się daje zapach gnojowiska o poranku. Potem śniadanie, nie jem go, żeby nie utyć zbytnio. Nikt nie chce, aby ktoś mówił, że się rozrasta. Rozrastanie się to zadanie kobiet w ciąży. Na końcu ubieram się w strój codzienny, idę tylko do pracy, codzienny wystarczy.

 

 

 

***

 

 

Przekraczając próg ukochanej pracy, której nie cierpię ciągle słyszałem, jak ktoś składa mi życzenia. Pieprzona hipokryzja w najczystszym, tolerowanym wydaniu. Do tego „tak trzeba”. Stanowcze VETO dla tego procederu! Ludzie powinni być mili cały rok, a nie tylko w dzień kiedy ma się to +1 lat. Powinni też robić dużo innych rzeczy, ale nie robią. Dlaczego? Ludzie są ludźmi, nikt tak niedoskonały jak ludzie na świecie nie żyje. To ludzie zabijają się dla pieniędzy, które sami wymyślili, żeby podzielić się na „tych lepszych” i „tych gorszych”. Siadam. Do mojego gabinetu dobijają się setki ludzi. Setki pieprzonych problemów, które powinienem rozwiązać, bo mi za to płacą. Tysiące małych powodów dla których świat dla tych ludzi jest bez sensu. Miliardy. Miliardy rozwiązanych problemów. Tak, jestem pracownikiem obsługi technicznej fabryki chińskich zegarków na rękę. W zasadzie produkujemy też ścienne, ale one się rzadko psują.

 

 

-Dzień dobry, mój zegarek nie działa, wyświetla się coś po angielsku

-Jeżeli po angielsku to proszę wcisnąć przycisk L-83231 aż zaświeci się lampka XZS2131-1

-A gdzie to wszystko? Proszę powoli – dało się usłyszeć, jak kobieta która się dodzwoniła wyszeptała do syna „MACIEK, WEŹ PIÓRO, BĘDZIESZ PISAĆ!”

-To ja może odeślę panią do instrukcji, strona 2131 akapit 166 obrazek 2821 mam nadzieję,że nie do usłyszenia.

 

Tak, znam całą instrukcję na pamięć. Jest dla mnie jak biblia. Zamiast Jezusa mam w niej jednak Śrubki, pokrętła, zworki i zaworki. Chińska podróbka a ma tyle stron? W zasadzie zaczyna się ona od strony 2100. Dlaczego? Wolałbyś, drogi czytelniku móc pochwalić się,że Twoja instrukcja od super-extra-nowego zegarka kończyła się na stronie 33 czy 2133? Lepiej się sprzedaje.

 

 

Dzień pracy skończył się na 167 zgłoszeniach odebranych, 23 nieodebranych z powodu takiego,że mi się nie chciało i 80 olanych, bo piłem kawę. Średnia wyrobiona...

 

 

 

 

 

 

***

Kończąc pracę dopiero czuję,że żyję, chociaż moje życie ogranicza się do picia kawy i rozmawiania z ludźmi którzy nie potrafią nawet naprawić swojego zegarka. Dom. Obiad. Przy krojeniu chleba przeciąłem coś w palcu. Jestem zapobiegliwy, pójdę do lekarza. W drodze znów zobaczę ciekawy świat mojego miasta. Nazwy nie podam, bo i tak tam nie mieszkasz. Wychodzę z domu, 145 schodów w dół. Na dole znów leży pan Stefan, raz chciałem sprawdzić, jak to jest być tak zapitym jak on. Nie będę tego więcej robić, chociaż podobno było fajnie widzieć, jak się turlam z moich 145 schodów. Skręcam w ulice prostą, która ma więcej dziur niż David Beckham centymetrów. Wpadłem w jedną, wczoraj był deszcz, nogawka cała mokra.

 

 

-Kurwa mać! - zakląłem wyraziście pokazując swoją frustrację.

-Pan nie przeklina! Dzieci w domu! - jakaś stara jędza znów pokazała,że istnieje

 

 

Kończąc prostą ulicę, dochodzę do krzywej. Cóż za poetyckie zestawienie ulic. Ulica krzywa natomiast jest bardzo ładna, widać, że ludzie o nią dbają, nie mieszkają tutaj żadne zrzędzące potwory, jak na prostej. Ulice są czyste, a chodnik nieznacznie zużyty. Niestety, dwieście metrów dalej i znajduję się na ulicy Chopina. Naprawdę, tym ludziom musi nieźle w duszy grać. Ostatnio sprowadzili tutaj wagon pociągowy. Nie pytajcie jakim cudem. Wagon stanął na środku ulicy, a mieszkańcy śmiali się ze służb, które próbowały go usunąć. Widziałem to, akurat miałem zanieść w tamtą okolicę zegarek. Palec coraz bardziej krwawił. Na szczęście na tej ulicy znajduje się szpital. Sala numer 17.

 

 

-Krwawi – zacząłem od razu.

-Pan pokaże. - gruba pielęgniarka z pypciem na czole przypominającym korek do wina, powiedziała olewającym tonem.

-I co? Tyle? - roześmiała się swoim grubym głosem

-A pani co, nie widziała nigdy jak ktoś się boi,że mu się coś stanie!? - krzyknąłem oburzony

-Pan się uspokoi.

-Się nie uspokoi! Ja tu przyszedłem,żeby mi nie leciało! Płacę to żądam! Pani myśli,że co, że jak jest pani kilka razy większa niż ja, to może pani mnie olewać,bo „Tylko tyle”?

-Panie! Z takimi urazami to mężczyźni nie płaczą!

-A czy pani, kurwa, widzi,żebym płakał!? A zresztą co, mężczyzna nie może? Bo co!? Bo mężczyzna musi być twardy,a uczucie to ma w kieszeń schować, albo inną dupę. Bo jego ego nie może pozwalać żeby pokazywać emocje i uczucia? Co to my jesteśmy gorsi od was? Bo nam to może lecieć a wam nie!? Nie chcę podpaski, chcę żeby mi pani przemyła to jakimś pieprzonym roztworem czegośtam w czymśtam, żeby mi się zakażenie nie wdało i żebym mógł dalej pracować!

 

Widziałem tylko, jak patrzyła na mnie swoimi oczyma jak pięciozłotówki, wiążąc supełek na bandażu który był przesączony roztworem przeciw zakażeniu. Pielęgniarka 0, Jan Iksiński 1. Koniec meczu, wygrałem mistrzostwo. Wracam do domu, Chopina, krzywą, prostą...

 

 

 

C.D.N

adamiksinski : :